To niesamowite...

To niesamowite, jak niektóre osoby zajmujące się polityką pieniężną, w tym prezesi i gubernatorzy banków centralnych, abstrahują od podaży pieniądza. Przykładem wystąpienie Christine Lagarde (EBC), która w przemówieniu 20 września br. rozważała, jak Europejski Bank Centralny powinien się zachowywać w obliczu wysokiej i dość uporczywej inflacji w strefie euro. Pani prezes słusznie wskazuje na podażowe przyczyny inflacji (wynik pandemii, ataku Rosji na Ukrainę) – wzrost cen energii, swego rodzaju ograniczenie procesu globalizacji, polegające na gromadzeniu zapasów i skróceniu łańcuchów dostaw. Stwierdza, że kiedy inflacja jest wysoka, a wzrost jest ograniczany przez nieelastyczną podaż, polityka pieniężna nie może pozostać ekspansywna i zwiększać presji inflacyjnej poprzez zwiększanie popytu. Pożądana jest „normalizacja polityki pieniężnej”. Według pani prezes oznacza to, że trzeba zakończyć zakupy aktywów netto przez EBC oraz podnieść stopy do poziomu neutralnego – ani ekspansywnego ani restrykcyjnego. Ani słowa o podaży pieniądza! Ten problem w ogóle się nie pojawia w wypowiedziach wielu ważnych osób zajmujących się polityką pieniężną.

Tymczasem Tom Birkin, szef Banku Rezerwy Federalnej w Richmond, 30 września br. pisał, że oczywiście do inflacji doprowadziły szoki podażowe, ale również nadmierne, nie mające pokrycia w dochodach, wydatki rządu. Wyraźnie stwierdza, że agregat monetarny M2 wzrósł od początku pandemii o 40%. To przyczyniło się do wybuchu inflacji, choć słusznie zauważa, że wcześniej podaż pieniądza też szybko rosła i nie towarzyszyła temu wysoka inflacja, więc prostego automatyzmu nie ma… Inflacja jest zjawiskiem złożonym, jednak szybko rosnąca podaż pieniądza stwarza warunki do jej wybuchu, prędzej czy później.

Porównanie podejścia władz monetarnych strefy euro i USA do znaczenia podaży pieniądza może w jakimś stopniu wyjaśniać, dlaczego dolar się wzmacnia, a euro osłabia…