Te niedobre 5 p.p. UKNF...

W ostatnich dniach mnożą się w słowa krytyki wobec Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego (UKNF), który w Stanowisku skierowanym do prezesów zarządów banków oraz dyrektorów oddziałów instytucji kredytowych ws. działań mających na celu ograniczenie poziomu ryzyka kredytowego z 7 marca 2022 r. zalecił, by w procesie oceny zdolności kredytowej przy udzielaniu kredytów hipotecznych oprocentowanych zmienną stopą procentową oraz okresowo stałą stopą procentową, wszystkie banki przyjmowały minimalną zmianę poziomu stopy procentowej o 5 p.p. Przewidziany w Rekomendacji S, z grudnia 2019 r., poziom zmiany stopy procentowej uwzględniany na potrzeby oceny zdolności kredytowej wynosił 2,5 p.p., ale był wskazany jako minimalny. W mojej opinii zarzuty wobec UKNF są zupełnie nieuzasadnione.

Po pierwsze, obecny poziom WIBOR 3M i 6M, tj. ok. 7,5%, nie jest wcale tak wysoki, jak mogłoby się wydawać młodszym obserwatorom rynku. Na początku wieku stopy te kształtowały się w okolicach 20%, więc symulowanie wzrostu WIBOR z 7,5% do 12,5% nie jest wcale takie nierozsądne, biorąc pod uwagę dotychczasowe metody i efekty walki z inflacją.

Po drugie, nie każdy musi posiadać mieszkanie (nie każdego na nie stać). To nie jest popularne stwierdzenie, mało kto otwarcie to mówi, ale taka jest rzeczywistość. Nawet w krajach bardzo bogatych ludzie na ogół wynajmują mieszkania. Oczywiście trzeba zadbać o to, by mieszkania na wynajem były dostępne, by zachować równowagę między interesami najemców i wynajmujących itd. i jest to zapewne zadanie dla państwa (stanowienie i egzekwowanie prawa).

Po trzecie, zadłużanie się konsumentów, nawet jeśli celem zaciągnięcia kredytu nie jest np. wycieczka zagraniczna na kredyt lecz mieszkanie, nie jest zjawiskiem pozytywnym. Tego też się nie głosi otwarcie, bo taki pogląd narusza aspiracje wielu osób, a przy okazji nie jest zgodny z zaleceniami keynesistów („jak się zwiększy popyt dzięki kredytom, będzie wyższy wzrost gospodarczy i wszyscy będą szczęśliwsi”). O interesach banków nie wspomnę. A może jednak nie powinno się kupować tego, na co nas nie stać? Oczywiście, jeśli mamy 600 tys. zł oszczędności, a mieszkanie kosztuje 700 tys., kredyt na 100 tys. ma sens, o ile dobrze zarabiamy. Ale wkład własny na poziomie 10% albo 20% i reszta na kredyt na 25 lat?

Po czwarte, zwiększenie siły nabywczej ludzi, by niektórzy jednak mogli kupić mieszkanie „za gotówkę” albo z małym kredytem jak w przykładzie powyżej, przy danym poziomie bogactwa kraju, wymagałoby zwiększenia dochodu rozporządzalnego, czyli ograniczenia podatków i składek na ubezpieczenia społeczne. Oczywiście temu musiałoby towarzyszyć ograniczenie wydatków państwa, bo inaczej efektem będzie tylko inflacja. Można też próbować odblokować stronę podażową, tzn. ułatwiać budowę mieszkań (zwiększenie podaży odpowiednich gruntów, uproszczenie i przyspieszenie procedur itd.), ale doświadczenia wielu lat po 1989 r. pokazują, że jest to najwyraźniej trudne…

Po piąte, kredyty są w ostatnich latach najważniejszym czynnikiem kreacji pieniądza w Polsce. Trzeba ograniczać inflację, więc udzielanie kredytów musi zostać ograniczone, jeśli chcemy wrócić do celu inflacyjnego. O negatywnych skutkach inflacji trochę pisałem, ale w zasadzie nie ma co pisać – za chwilę (w najbliższych latach) wszyscy tego doświadczymy i już będziemy wiedzieć.

Quod erat demonstrandum :-)